Underdog Underdog
214
BLOG

Moja droga do wolności

Underdog Underdog Polityka Obserwuj notkę 1

Faustyczny Ikar - Ja

 

Zawsze w życiu myślałem o rzeczach wielkich. Trywializm codzienności nie był godzien uwagi mojej rozchwianej psychiki, z utęsknieniem wyczekującej jakiegoś własnego kordianowskiego Mount Blanc. Przechodziłem w życiu różne fascynacje i czerpałem z (nie?)mądrości dziesiątek postaci. W każdej z nich próbowałem jednak odnaleźć jakiś mistycyzm, coś, co sprawiało, że uda mi się wznieść ponad bycie zwyczajnym człowiekiem. Nie były to tęsknoty bluźniercze, chęć bycia Bogiem, lecz raczej potrzeba odnalezienia pierwiastka nieznanego lub odrzuconego przez tak zwaną szarą masę. Czegoś, co uczyni mnie romantycznym herosem, który posiadł wiedzę tajemną, dostępną tylko tym, którzy mają otwarte serca. W ten sposób zafascynowałem się Ryśkiem Riedlem, w którego wrażliwości znalazłem portal do równoległego wszechświata serca. Nonkonformizm – słowo klucz. Kto się przystosuje do masy, staje się taki jak ona. NIEZAUWAŻONY. Szary. Taki sam. To najgorsze, co może mi się w życiu przydarzyć. Z tego samego powodu zaimponował mi Janusz Korwin-Mikke, błazen w muszce, ale jednak ten, któremu wiele zawdzięczam.

 

Neofita-korwinista

 

Chyba każdy wolnościowiec miał w swoim życiu etap fascynacji tą osobą. Pan Janusz ujął mnie swą bezkompromisowością, celnymi pointami, prostą argumentacją złożonych problemów. Z początku stał się odtrutką na konformistyczny świat, a z czasem tym, który wywrócił mój światopogląd do góry nogami; moim idolem. Tak jak nie lubię tego słowa, tak muszę to z bólem przyznać. Chodziłem na poznańskie wykłady Korwina, zbierałem książki z autografami, kupowałem wszystkie gazety, w których pisał. Mimo że obecnie uważam go za szkodliwą dla polskiego ruchu wolnościowego osobę, jeden fakt jest niepodważalny: to dzięki niemu przestałem wierzyć w państwowy interwencjonizm i jakiekolwiek formy etatyzmu. Korwin stał się dla mnie tym, kim dla dzisiejszych eurosocjalistów, często nieświadomie, jest Marks. Był bramą do innych autorów i myślicieli, otwieraczem moich posklejanych socjalizmem oczu. Nigdy nie sięgnąłbym po dzieła Ayn Rand czy Murraya Rothbarda, gdybym wcześniej nie poznał JKM-a.

 

Detronizacja

 

Punktem przełomowym, który zaważył o moim odejściu od byłego idola stała się idea „jednoczenia prawicy” głoszona przez przewodniczącego KNP (wówczas pod jedną z tysięcy poprzednich nazw, nieistotne). Ten niby bezkompromisowy nonkonformista dopuszczał możliwość sojuszu z tymi, którzy jednostki nie szanowali. Takimi, co to niepokornych lub po prostu innych paliliby na stosach albo bili maczetami w centrum miasta. Ot, bo mają inny kolor skóry, pochodzenie, religię albo nie uznają ich ideologii. Czasem po prostu dla zabawy. To ta parszywa,chuligańska, brunatna młodzież wygolona na zero, z twarzami nieskalanymi inteligencją, niosąca sztandary przyozdobione swastyką, falangą i krzyżem celtyckim. Dziarscy chłopcy krzyczący po pijaku „Jude raus”, piszący na murach „pedały do gazu”, reagujący agresją na człowieka z szalikiem innej (a czasem nawet i swojej) drużyny, chcący deportować (najlepiej do Oświęcimia...) imigrantów. Ci sami, którzy blokują wszelkie inicjatywy celebracji wielokulturowości oraz biją kobiety na feministycznych manifestacjach. O ile o feministycznych aktywistkach zdanie mam jak najbardziej negatywne, to żaden mężczyzna, pod jakimkolwiek pozorem, nie ma prawa uderzyć kobiety! Niezależnie od jej pochodzenia, koloru skóry, religii czy poglądów. A takich czynów dopuszczają się ci „wielbiciele tradycji”. Nazistowska hołota. Gówno nadające się tylko do przemiału w masarni, by karmić tym węgorze. Padlina. Takiego sojuszu zaakceptować nie mogłem, więc uznałem, że mój były bohater zdradził ruch wolnościowy i stał się albo zwykłym nacjonalistą, albo makiawelistycznym politykiem szukającym koalicjanta za wszelką cenę. Jedno i drugie wytłumaczenie w moich oczach dyskwalifikowało Korwina. Potrzebowałem przecież bohatera, który byłby ponad te wszystkie ziemskie gierki. Kogoś, kto nigdy się nie podporządkowuje i gra tylko według własnych zasad. Kogoś, kto szanuje jednostkę ponad wszystko, a wszelkie kolektywistyczne ruchy uznaje za naturalnego wroga, a nie sojusznika. Takim kimś nie był już dla mnie Janusz Korwin-Mikke.

 

Dwie twarze kolektywistycznego diabla

 

Czym więc różni się tak krytykowany przez narodowców socjalizm od nacjonalizmu? Odpowiedź jest prosta: niczym szczególnym. Lepiej zadać sobie pytanie, w czym są te dwie niebezpieczne ideologie do siebie podobne? Pierwsza cecha wspólna to rzecz jasna kolektywizm. W socjalizmie rolę uprzywilejowanej grupy pełni proletariat, a w nacjonalizmie – naród. Niezależnie która z nich ma mieć fory w danym systemie, cierpi zawsze jednostka inna, nienależąca do wyżej wymienionych. Oczywiście, w dzisiejszej postświatowej mutacji socjalizmu rolę proletariatu pełni proletariat kulturowy (to jest: nową klasą robotniczą stały się mniejszości narodowe, etniczne i seksualne). Kolejną rzeczą łączącą narodowców i socjalistów jest istnienie wspólnego wroga. Dla tych pierwszych – są to osoby sprzeciwiające się przewodniej roli nacjonalistów, ludzie głoszący hasła lewicowe, tolerancyjne i multikulturowe. Dla drugich – kapitaliści, przedsiębiorcy, zwolennicy wolnego rynku i wolności gospodarczej, a także ci, którzy walczą z ideałami marksizmu kulturowego. Jedna i druga ideologia zorientowana jest na jednoczenie określonej, niezadowolonej z często samookreślonego nieuprzywilejowania, grupy społecznej, przedstawianie jej konkretnego wroga i obietnice rozprawienia się z tymże. O ile eurosocjalizm jest w fazie agonalnej i za kilka(naście?) lat pozostanie jedynie w myślach grupki radykałów (tak jak obecnie klasyczny komunizm), tak nacjonalizm jest w zdecydowanym trendzie wzrostowym. Jest to zjawisko niebezpieczne i warte bacznej obserwacji, zwłaszcza wobec ostatnich wydarzeń w Wielkiej Brytanii i Szwecji oraz reakcji na nie środowisk prawicowych. W Polsce, wraz ze wzrostem niezadowolenia z rządów Platformy Obywatelskiej i członkostwa w Unii Europejskiej, nastroje te są także coraz silniejsze.

 

Jednostka w krzyżowym ogniu

 

Mamy więc z jednej strony narodowców wzdychających do chwytających za serce przemów Mariana Kowalskiego, idących w kilkudziesięciotysięcznych manifestacjach z wymalowanymi na sztandarach hasłami „zakaz pedałowania” i krzyżami celtyckimi, a z drugiej socjalistów uważających, że wszystkiemu winny jest kapitalizm, nachalnie promujących interesy mniejszości kosztem większości. Jedni i drudzy nienawidzą jednostki i uważają, że osoba myśląca samodzielnie jest szkodliwa, gdyż nie chce przystosować się do wyznawanych przez grupę reguł. Osoby takie spotyka społeczny i medialny ostracyzm, a w niektórych przypadkach prześladowania lub więzienie. Niekiedy jest to usankcjonowane obowiązującym prawem, które nie szanuje wolności wyboru jednostki, na przykład w przypadku używania narkotyków, niektórych leków czy dysponowania owocami swojej pracy. W polskich sądach toczą się choćby postępowania przeciw zwolennikom legalizacji marihuany czy przedsiębiorcom, niegodzącym się na przymusowe składki na ZUS. Jest to jawne pogwałcenie wolności jednostki i łamanie podstawowego prawa człowieka – do decydowania o własnym losie.

 

Po piąte, nie zabijaj

 

Sprawą bardziej skomplikowaną i dzielącą libertarian jest kwestia aborcji. Różnice pomiędzy wolnościowcami wynikają tu z dwóch kwestii. Pierwsza to moment początku istnienia, a druga – dylemat czy ważniejsze jest prawo do życia, czy prawo własności. Dla osób wyznających pogląd z mojej perspektywy najbardziej logiczny (abstrahując od religijnych dogmatów), początek rozwoju człowieka wyznacza moment połączenia się DNA matki i ojca, a więc ciąża jest pierwszym etapem życia nowo powstałej w ten sposób osoby. Jest takim samym etapem, jak dzieciństwo, dojrzewanie czy starość. Pojawienie się w jakimś punkcie fazy prenatalnej określonych narządów czy funkcji życiowych jest jedynie naturalnym procesem rozwoju. Takim samym, jaki następuje już po urodzeniu (np. wykształcenie się stałych zębów czy zanikanie włókien kolagenowych). Dlatego też występuje tu nadrzędność prawa do życia dziecka nad prawem własności ciała matki. Jedynym przypadkiem, w którym możliwe byłoby usunięcie płodu zakładałoby takie przeprowadzenie zabiegu, które nie powodowałoby śmierci żadnego z istnień. Jest to oczywiście sytuacja czysto hipotetyczna i niemożliwa, więc aborcja jako taka nie może być traktowana jak egzekucja prawa własności ciała. Gdyby zastosować jednak taką wykładnię, należałoby też uznać, że np. możemy zabić bezdomnego, który nocami przychodzi schronić się w naszej altance (spodobałoby się to z pewnością niektórym konserwatystom na modłę amerykańską, jednak miłośnikami wolności ich nie nazwę...). Wygonienie intruza (tak również niektórzy libertarianie nazywają dziecko w fazie prenatalnej – sic!) w tym przypadku nie musi wiązać się z jego śmiercią, stąd też egzekwując prawo własności możemy przegonić bezdomnego, ale nie możemy go zabić. Taka sytuacja nie jest możliwa w przypadku ciąży. Co więcej, aborcja jest aktem agresji wymierzonym w dziecko i łamie NAP (Non-Aggression Principle). Niestety, sam Rothbard był po drugiej stronie tej debaty i nawet przedłużył ją na okres dziecka po urodzeniu! W swym słynnym opus magnum „For a New Liberty” pisze, że rodzic nie może być zmuszony do zapewnienia dziecku opieki, wyżywienia i mieszkania, nawet gdy prowadzi to do śmierci! Tłumaczy to również NAP, gdyż wówczas to noworodek inicjuje agresję (przymus) wobec rodzica. Przyjmując to całkiem logiczne, acz dehumanizujące człowieka (tak, wiem – tu można nieświadomie uchylić furtkę i za dehumanizację uznać też np. przymus pracy, by móc przeżyć...), założenie, Rothbard usprawiedliwił także aborcję. Dla mnie jednak od libertariańskich dogmatów „ojca założyciela” ważniejsza jest nadrzędność prawa do życia nad prawem własności.

 

Zabij się w zgodzie z sumieniem

 

W przypadku eutanazji sytuacja wygląda prościej. Każdy człowiek powinien mieć możliwość decydowania o własnym losie, niezależnie od wyznawanych poglądów religijnych. Stąd też nikt nie może wywierać przymusu trwania przy życiu danego osobnika. Ważnym zastrzeżeniem jest tu jednak pełna świadomość danej osoby oraz brak wywierania przymusu na inne jednostki. Żadna ustawa nie może zmuszać lekarzy do stawania się pomocnikami w samobójstwie i potencjalna eutanazja powinna być możliwa jedynie przy zgodzie zarówno chorego, jak i wykonawcy zabiegu. Adwokaci pominięcia klauzuli sumienia (w tej, czy jakiejkolwiek innej kwestii!) łamią podstawową zasadę NAP, inicjując agresję wobec niezależnej jednostki. Nie ma tu znaczenia ani wyznanie lekarza czy farmaceuty, ani opinia rodziny. Nie może być też więc mowy o eutanazji osoby pozbawionej mocy decyzyjnej lub znajdującej się w stanie niepozwalającym na wyrażenie woli. Aby pociągnąć ten wątek, przywołałem także klauzulę sumienia farmaceutów, gdyż działa tu ten sam mechanizm. Żaden szpital/apteka, ani lekarz/aptekarz, nie może być zmuszony do świadczenia usług niezgodnych z jego sumieniem. Takie sytuacje mogą regulować tylko zasady wolnego rynku. Nie może być oczywiście też mowy o ochronie pracy takiej osoby i dyrektor szpitala czy apteki chcący świadczyć usługi w postaci eutanazji czy sprzedawania środków antykoncepcyjnych powinien mieć możliwość zwolnienia pracownika bez podawania przyczyny.

 

Permanentna opozycja

 

O ile stosunek do sprawy aborcji czy eutanazji są zwykle mniej lub bardziej zbieżne z poglądami środowisk prawicowych, tak nie może być żadnego porozumienia z nimi w kwestiach imigracji czy przewodniej roli narodu. Żadna grupa klasowa, etniczna, seksualna ani religijna nie może mieć priorytetowego stanowiska w legislatywie. To także wyklucza możliwość sojuszu z komunistami, socjalistami, socjalliberałami i chadekami. Dlatego też stoję na stanowisku, iż libertarianie muszą działać sami, w permanentnej opozycji do konformistycznych polityków wszelkich opcji. Nawet jeśli oznacza to brak realizacji programu, makiawelistyczne mariaże powodowałyby zdradę ideałów i de facto zaprzestanie bycia wolnościowcami. Tą drogą poszedł już Janusz Korwin-Mikke i oby nikt nie postanowił dążyć za nim. Nie ma nic gorszego niż wygrać zhańbionym. Lepiej jest polec, ale z honorem.

 

Błędne diagnozy

 

Wracając do imigracji, problemem nie jest fakt pochodzenia człowieka z takiego czy innego kraju, czy jego kolor skóry, ale motywacja przebywania w danym miejscu. Nie ma racji „Gazeta Wyborcza”, obwiniając za szwedzkie zamieszki tamtejszą prawicę, która „zabiera socjal”. Winny zaistnienia takiej sytuacji jest ten, który uchwalił prawo umożliwiające masową imigrację ludzi (niezależnie skąd!) nastawionych na żebranie o pieniądze z zasiłków (czyli okradanie innych obywateli przez państwo). Z jednej strony boli mnie taka reakcja środowisk socjalliberalnych, ale równie podłe i niebezpieczne są wypowiedzi nacjonalistów ziejących islamofobią, stosujących odpowiedzialność zbiorową i, co gorsza, etniczną! Niestety, w polskich mediach dominują te dwa światopoglądy: że winni muzułmanie (wersja prawicowa) lub że winni kapitaliści (wersja lewicowa). Mało jest głosów rozsądku, znajdujących przyczynę problemu w samym istnieniu socjalu. Chcąc ograniczyć imigrację bezrobotnych i biednych, należy zlikwidować wszelkie zasiłki dla niepracujących, państwowe szkolnictwo i służbę zdrowia. Znienawidzeni przez narodowców wielodzietni muzułmanie nie przyjechali do Szwecji dlatego, że są wyznającymi dżihad spiskowcami, których życiową misją jest zniszczenie Europy. Zrobili to uciekając przed biedą we własnych krajach, widząc w skandynawskim modelu państwa opiekuńczego łatwą i przyjemną okazję na dostatnie życie bez przemęczania się. Zaistniałej sytuacji winny jest więc rząd, który uchwalił prawo pozwalające na bezpieczne życie za nieswoje pieniądze. Rząd złodziei, który teraz ma na rękach także krew.

 

Umówmy się

 

Nie pisałem tu o sprawach gospodarczych, gdyż o tych niewielu chce czytać ani rozmawiać. Podobnie jak inni libertarianie, jestem zdania, że każda umowa między dwoma osobami powinna obchodzić jedynie te jednostki, a nie państwo. Fakt zaistnienia takiej umowy oznacza automatycznie, że jest ona korzystna dla obu stron. Gdyby tak nie było, nie zostałaby podpisana. Strona mająca pretensję, iż związała się niekorzystnym kontraktem, może winić tylko i wyłącznie siebie. Dotyczy to każdej sfery życia tej osoby i nie inicjuje agresji wobec drugiej jednostki (co automatycznie legitymizuje prostytucję, handel narkotykami oraz lekami bez potrzeby posiadania recepty, na zasadach rynkowych). Niemożliwe byłoby natomiast zlecanie zabójstw, pobić czy innych rodzajów usług, które łamałyby NAP. Zrozumiałe samo przez się jest, że nie istniałaby praca etatowa ani jakiekolwiek zabezpieczenia pracownicze. Każda umowa byłaby wyłącznie regulowana przez strony ją parafujące i na własną odpowiedzialność.

 

Zjedz mnie

 

Ekstremalnym przypadkiem realizacji tej zasady była sprawa niemieckiego kanibala, który zamieścił w Internecie ogłoszenie, iż chciałby zabić i zjeść człowieka. Odbiło się to szerokim echem na całym świecie, a zespół Rammstein nagrał nawet na tę cześć utwór „Mein Teil”. Nie widzę powodu, dla którego umowa pomiędzy stronami (tym, który chce zabić i zjeść i tym, który chce zostać zabity i zjedzony) miałaby być zakazana prawnie. Jak mówi stara rzymska zasada, „chcącemu nie dzieje się krzywda”. W tym szczególnym przypadku nie ma mowy o czynie kryminalnym z punktu widzenia filozofii libertariańskiej. Jest to klasyczna realizacja zasady wolności zawierania umów – esencji myśli wolnościowej.

 

Kres małżeństwa

 

Na sam koniec, wspomnę jeszcze o kwestii ślubów. Nie może być tak, iż państwo posiada monopol na świadczenie takich usług. Należy zlikwidować małżeństwo jako pojęcie prawne oraz wprowadzić wolność zawierania umów (patrz wyżej). W tym przypadku nie ma znaczenia orientacja seksualna ani ilość osób w związku (ostatnio pewien holenderski polityk stwierdził, że legalizacja poligamii jest kolejnym naturalnym krokiem po związkach partnerskich – i miał rację!). Posiadanie (lub nie) żony, męża w dowolnej ilości i tak nie gwarantowałoby przecież żadnych ulg ani benefitów ze strony państwa, więc nie byłoby mowy o dyskryminacji kogokolwiek ze względu na upodobania miłosne czy seksualne. To dzisiejsze prawo dyskryminuje wszystkich poza heteroseksualnymi monogamicznymi związkami zwanymi „małżeństwem”, dając pewne korzyści tymże. Wszelkie kontakty międzyludzkie są sprawą tylko i wyłącznie zaangażowanych w nie ludzi, a nie urzędników. Osoby wierzące oczywiście nadal mogłyby zawierać śluby w świątyniach swoich religii według własnych obrządków, jednak nie miałoby to żadnego przełożenia na sytuację prawną. Według prawa każda osoba powinna być traktowana jako wolna jednostka, która może zawrzeć dowolną umowę z innymi wolnymi jednostkami, nie inicjując agresji wobec strony niezaangażowanej.

 

Tak pokrótce przedstawiają się niektóre sporne kwestie libertarianizmu widziane z mojej perspektywy. Na część z nich wielu wolnościowców posiada odmienne zdanie, dzięki czemu można toczyć nieskończone akademickie dyskusje na temat naprawy państwa, snując idealistyczne wizje przyszłości.

Underdog
O mnie Underdog

Opisuję świat takim, jakim jest. Wyszukuję wszelkie objawy ograniczania wolności jednostki. Spoglądam na sprawy z perspektywy wolnościowej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka